Maroko przywitało nas gorąco, Sahara zaś chłodno. Do campu w Boudnib dojeżdżaliśmy w deszczu, który przemienił się w grad. Dotarliśmy jako jedni z ostatnich, gdyż w Almerii mieliśmy spotkać się z załogą MTB Medica, która medycznie zabezpieczała imprezę. Ekipa podążała prosto z Algierii, skąd do Maroko – ze względów politycznych – można dostać się jedynie przez Hiszpanię, czyli zamiast 350 km pustynnymi drogami trzeba przebyć 750 km do portu w Oranie, dalej promem do Almerii i kolejną przeprawą do portu w Nadorze, skąd kolejne 750 km w dół Maroka.
Typowy rozgardiasz panujący w campach pierwszego dnia potęgowała napięta atmosfera związana z niską temperaturą, tęgimi opadami deszczu i nawałnicami gradu, które pojawiały się znienacka i z różną intensywnością. Każdy zawodnik, członek serwisu czy obsługi rajdu czuł, że takie warunki sprawią, że trasa stanie się bardzo trudna – Carta Rallye to jeden z najbardziej kompletnych rajdów pod względem zróżnicowania odcinków specjalnych i wykorzystania warunków danych przez naturę do sprawdzenia umiejętności załóg.
Podczas tegorocznej edycji organizatorzy wyznaczyli trasę o łącznej długości 2 312,89 km, z czego 1 931,59 km stanowiły odcinki specjalne – wszystko w trakcie siedmiodniowego rajdu. Każdego dnia załogi musiały średnio pokonać prawie 276 km odcinków specjalnych oraz 55 km tras dojazdowych! Przejechanie takiego OS-u w trudnym lub bardzo trudnym terenie, w palącym słońcu i przenikliwym upale, potrafi dać w kość najtwardszym zawodnikom, a żeby ukończyć rajd, trzeba walczyć przez siedem dni z rzędu!
Dla porównania: podczas najkrótszego w historii Rajdu Dakar (edycja 2019) zawodnicy mieli do przejechania średnio 300 km odcinków specjalnych dziennie!
Dzień pierwszy
Pierwsze dwa dni rajdu odbyły się okolicach miejscowości Boudnib, Beni Tajjite i Bouanne, czyli na samym końcu głównego pasma Atlasu, który niskim jęzorem ciągnie się aż do granicy z Algierią. Trasy przebiegały więc na dość dużej wysokości, bo między 850 a 1 230 m n.p.m.
Obóz pierwszy (zwany przez organizatora biwakiem) znajdował się w Boudnib Rekkam. To właśnie tam tzw. dnia 0 odbyły się kontrole
techniczne i główna odprawa. Ze względu na bardzo trudne warunki panujące na Morzu Śródziemnym i opóźnione promy, część uczestników
mogła nie zdążyć na zawody, ale organizatorzy pierwszy dzień skoordynowali w sposób, który umożliwił opóźnienie startu bez zmian
w kolejnych dniach rajdu – za to należą się im ogromne brawa!
W sumie w Boudnib Rekkam spędziliśmy dwie bardzo zimne noce i dni obfitujące w burze oraz opady deszczu i gradu.
OS-y dnia pierwszego (SS1-127,48 km oraz SS2-109,10 km) i drugiego (SS-450,59 km) przebiegały przez szutrowy teren poprzecinany korytami rzek okresowych, z których część była bardzo wąska i skalista. Piasku było niewiele, ale nie brakowało specyficznego pyłu, który po zmieszaniu z woda dawał lepkie błoto – idealne do Simexów, których raczej nikt na Saharę nie zabrał. Na pierwszy rzut oka cześć trasy wyglądała jak wilgotna glina, ale po najechaniu na nią okazywało się, że sięga ponad progi. Brak możliwości zaczepienia windy skutkował długą i ciężką walką w lepkiej mazi z łopatami i trapami – najczęściej walka ta kończyła się interwencją jednej z terenowych autolawet, tzw. recoverytrucka (organizatorzy zapewnili obsługę pojazdów technicznych, które w razie wypadku lub uszkodzenia sprzętu ściągały rajdówki do campu).
W związku z tym, że odcinki specjalne były długie, organizatorzy wskazali miejsca, w których serwis mógł zatankować pojazdy, i zagwarantowali transport otrzymanych z serwisów kanistrów z paliwem na miejsca tankowania.
Po pierwszym dniu czołowe miejsce w klasyfikacji zajmowała ekipa-faworyt, czyli Christophe Girard i Max Delfino z 5 godzinami na koncie i przewagą zaledwie 2:49 minuty. W klasie SSV pierwsi zameldowali się Rivolet/Novel z dużą, bo ponad godzinną przewagą.
Dzień drugi
Drugiego dnia, tuż przed startem najdłuższego odcinka specjalnego rajdu, mierzącego ponad 450 km, zawodnicy spotkali się na śniadaniu. W tym miejscu po raz kolejny warto pochwalić organizatorów, tym razem za jakość serwowanego jedzenia – na każdym biwaku uczestnicy mogli zasmakować dań niemal jak z restauracji, nie brakowało też lokalnych przysmaków przygotowywanych na bieżąco.
O 4:30 rano posililiśmy się omletami z dodatkami wybranymi spośród kilkudziesięciu dostępnych i popiliśmy je świeżo wyciskanym sokiem z cytrusów. Potem jeszcze kawa i marokańskie pieczywo z miodem oraz dżemami i… można ruszać! Kolacja, którą zjedliśmy kilkanaście godzin później była jeszcze bardziej zaskakująca i bogata w lokalne potrawy – i tak każdego dnia rajdu!
Dzień drugi nie przyniósł zmiany na prowadzeniu – Delfino i Girard pokonali 450 km w ciągu 9 godzin z przewagą ponad 31 minut. Rywalizacja do 9. miejsca w tabeli była ostra, wyrównana i powodowała znaczne roszady na pozycjach. Tego dnia Rivolet spadł na 4. miejsce. Triumfował natomiast Albaret.
Dzień trzeci
Trzeciego dnia opuściliśmy Boudnib i udaliśmy się w kierunku Merzougi – wiedzieliśmy, że oznacza to, iż w końcu spotkamy się z tym, co każdemu kojarzy się z Saharą, czyli z wydmami! Tego dnia do pokonania mieliśmy stosunkowo krótki odcinek specjalny o długości 203 km. Trasa biegła głównie szutrami, od czasu do czasu wpadając na piaskowe pola, które dawały przedsmak tego, co czekało nas jutro. Chwilami pojawiały się też wąskie i skaliste koryta rzek okresowych, które zmuszały do jeszcze większego skupienia. Po drodze przejechaliśmy przez punkt tankowania, do którego organizatorzy dostarczali paliwo przekazane przez serwisy w oznaczonych kanistrach. Docierając do biwaku drugiego, w niewielkiej odległości minęliśmy wysokie wydmy Merzougi ciągnące się z północy na południe 28-kilometrowym pasem o szerokości do 7 km i wybitności 150 metrów!
Biwak był zlokalizowany na terenie Nomad Palace, na południe od wydm, i składał się z wygodnego hotelu z dwoma basenami oraz ze wspaniałej restauracji i zbudowanego specjalnie na potrzeby rajdu obozu z tradycyjnych berberskich namiotów, między którymi rozłożono dziesiątki dywanów, aby zakryć wchodzący wszędzie piasek.
Trzeci dzień zmagań nie przyniósł zmian na prowadzeniu: Girard i Delfino z czasem 3 godziny 16 minut utrzymali się na prowadzeniu. W kategorii SSV jako pierwszy odcinek ukończył Pinchedez, oczywiście za sterami Can-Ama (spośród 8 pojazdów tylko jeden był marki Yamaha). Rivolet ukończył ten etap jako trzeci, tracąc ponad 19 minut.
Tego wieczora nikt nie spędzał czasu na popijaniu piwa i rozkoszowaniu się widokiem wydm – wszyscy krzątali się i przygotowywali do nocnego, głównie szutrowego, odcinka o długości niemal 43 kilometrów. Był to pierwszy OS, którego mety jako pierwsza nie przekroczyła Toyota z numerem bocznym 100. Tym razem najlepszy czas zanotowali Loloshark i Le-Piaf z czasem 41:06 – o zaciętości walki świadczy fakt, że różnice czasów między pierwszym, drugim i trzecim miejscem wynosiły zaledwie 15 oraz 28 sekund! Rywalizacja SSV była bardzo wyrównana w całej rozciągłości – różnica czasów między pierwszym (Lansac/ Prive), a ostatnim (Petrelli/Menguy) pojazdem to zaledwie 13 i pół minuty.
Dzień czwarty
Czwartego dnia praktycznie z samego biwaku wystartował OS o długości 309 km. Na początku uczestnicy mieli do pokonania kilkadziesiąt kilometrów wysokich na 150 metrów wydm Erg Chebii. Była to właściwie pierwsza część trasy, która wymagała od zawodników całkiem innej techniki jazdy niż wszystkie znane z europejskich rajdów. Różnica wysokości na tym OS-ie wynosiła ponad 300 metrów (od 650 do 960 m n.p.m), amplituda na samych wydmach – ok. 100 metrów. Później znów wkroczyliśmy w teren szutrów, koryt rzecznych i zdradliwych piaszczystych pól. Na tym odcinku organizatorzy dowozili paliwo do dwóch punktów tankowania. Do biwaku dotarliśmy podczas burzy piaskowej, która ograniczała widoczność do kilkunastu metrów i powodowała, że pył i piasek znajdowały się dosłownie wszędzie. Kolejna wygrana Girarda potwierdziła, że nie bez powodu od samego początku był uznawany za faworyta, natomiast drugie miejsce Jousseau pokazało, że ci dwaj będą walczyli ze sobą do końca. Rivolet ukończył odcinek jako czwarty, jadąc bardzo dojrzale – wiedział, że nie było przed nim załogi, która mogła zagrozić jego pozycji. Po dotarciu do granicy okazało się, że składał się on z 1,5-metrowych kęp traw, które w podstawie były twarde jak skala, więc najechanie na nie oznaczało zawiśnięcie i najpewniej znaczne uszkodzenie pojazdu.
Dzień piąty
Piątego dnia zawodnicy mieli do pokonania dwa OS-y: o długości 33,84 km oraz 248,14 km i przewyższeniu 275 metrów. Pogoda, która od 3 dnia była jak brzytwa, znowu dała zawodnikom wycisk i poczęstowała ich 40 stopniowym upałem. Na szczęście wiatr ustał i nie musieliśmy już zmagać się z burzami pisakowymi. Znów zaczęliśmy od wielkich wydm Erg Chabii, by następnie dotrzeć do szutrowych tras, przecinając piaskowe pola. Zjeżdżając w olbrzymią dolinę, widzieliśmy idealny zielony trawnik i już wyobrażaliśmy sobie, jak suniemy po nim niczym po polu golfowym. Po dotarciu do granicy okazało się, że składał się on z 1,5-metrowych kęp traw, które w podstawie były twarde jak skala, więc najechanie na nie oznaczało zawiśnięcie i najpewniej znaczne uszkodzenie pojazdu.
Zaczęło się kluczenie w labiryncie z dodatkowymi utrudnieniami w postaci wąskich i głębokich cieków wodnych z pionowymi ścianami oraz łach błota i wody, które trudno było przejechać, a zostać na zawsze niezmiernie łatwo. Na pierwszym OS-ie musieliśmy przejechać przez wojskowy punkt kontrolny, przy którym należało stosować się do wytycznych żołnierzy. Złamanie zasad mogło skutkować odwołaniem rajdu – cały czas znajdowaliśmy się w pobliżu granicy z Algierią, z którą Maroko nadal pozostaje w stanie wojny! Na szczęście marokańscy wojskowi byli bardzo przychylni i starali się nie ingerować w odbywające się zawody, więc wszystko przebiegło bez większych utrudnień. Trasa odcinków wiodła przez Tagounite z finiszem w hotelu Chez La Pacha w miejscowości M’hamid. Tego dnia emocjonującą rywalizację Jousseau- Girard wygrał ten pierwszy. Do rywalizacji wrócił Albaret, kończąc z drugim czasem i 15 minutami przewagi nad Rivolletem.
Dzień szósty
La Pacha to tradycyjny marokański hotel, którym znów zaskoczył nas wspaniałą kuchnią. Stamtąd szóstego dnia wyruszyliśmy bladym świtem na 5-kilometrową dojazdówkę, aby dotrzeć do startu odcinka specjalnego o długości ponad 255 km. Część trasy znowu przebiegała szutrowymi trasami prowadzącymi nas od czasu do czasu na wielkie połacie piasku. Najgorsza dla ludzi i aut kamienista pustynia zwana tarką była znaczną częścią tego OS-a, a ponadto ok. 75 kilometrów trasy wiodło przez wydmy Erg Chigaga, dając zawodnikom wycisk psychiczny oraz fizyczny – palące słońce wisiało w zenicie, przez co większość wydm i nierówności nie rzucała cienia, maksymalnie utrudniając czytanie terenu. Kilka załóg zaliczyło tzw. rolkę, ale na szczęście nikt nie ucierpiał. Kilka ugrzęzło i nie mogło poradzić sobie łopatami i trapami, co zmusiło organizatorów do interwencji i wysłania terenowych autolawet. Mający sporą przewagę na pierwszej pozycji w klasyfikacji generalnej Girard i Delfino bardzo wyrachowanie jechali spokojnie, aby oszczędzić sprzęt i siebie przed ostatnim dniem zawodów – sprawiali wrażenie jakby ich celem na dzień szósty było dojechanie do mety. Rivolet dojechał pierwszy. Drugi Lansac i trzeci Pinchedez walczyli cały dzień jak lwy i linię mety minęli 6 sekund po sobie!
Dzień siódmy – ostatni
Erg Chigaga to największy marokański obszar piaskowej pustyni z wielkimi wydmami – pas długości 40 km i szerokości 15 km. Najwyższa z wydm ma ponad 300 metrów! I właśnie w tych warunkach zawodnicy ścigali się na ok. 40-kilometrowej trasie. Teren był bardzo trudny, dodatkowo prognozy pogody na tamten dzień przewidywały burze piaskowe. Wiedzieliśmy, że mogą one doprowadzić do utknięcia nawet na kilkadziesiąt godzin! Organizator przygotował na ten dzień stosunkowo krótki odcinek (151,81 km) z limitem czasowym wynoszącym 6 godzin. Trasa była miksem wszystkiego, z czym zawodnicy mierzyli się do tej pory – bardzo szybkie szutrówki, zdradliwe, pojawiające się nagle pola piaskowe, wąskie, skaliste koryta rzek i kamieniste połacie zwane tarką. Dzięki takiej konfiguracji trasa była bardzo ciekawa oraz pełna niespodzianek i wymagała najwyższego poziomu skupienia od zmęczonych sześcioma dniami rajdu załóg.
Tego dnia Jousseau znów był najszybszy i uzyskał 30-minutową przewagę na Girardem. W klasie SSV byliśmy świadkami ostrej rywalizacji z zaskakującym wynikiem Petrelliego i słabym 4. miejscem Rivolleta. Mimo to ten drugi zwyciężył w klasyfikacji generalnej. Drugie miejsce zajął Roqesalanne, jadąc bardzo równo i tylko pierwszego dnia plasując się w pierwszej trójce!
Na koniec
Zwieńczeniem zawodów była uroczystość wręczenia nagród – impreza zorganizowana nad basenem Chez La Pache, wśród płonących pochodni, z sączącą się z głośników marokańską muzyką. Następnego dnia, gdy wyjeżdżaliśmy w stronę portu w Nadorze, mimo wielkiego zmęczenia, nie mogliśmy przestać myśleć o kolejnej edycji rajdu…
Jako polska firma sponsorująca zawody cieszymy się, że mogliśmy spędzić czas z polskimi medykami z MTB Medica oraz fotografami i filmowcami z Xrepo. Mamy nadzieję, że w przyszłym roku na 7. edycji również będziemy mogli trzymać kciuki i kibicować polskim załogom walczącym o najlepsze wyniki!
Autor: Jakub Moskała